niedziela, 24 stycznia 2010

Dzień drugi 1.07.2009

Rano udałem się na dworzec aby wsiąść do międzynarodowego pociągu relacji Gdynia - Kaliningrad potocznie nazywanego "Kalinką". Przybył punktualnie o godzinie 9.25 na peron II malborskiego dworca. Składał się z 4 wagonów: 2 sypialnych (Gdynia - Kaliningrad i Berlin - Kaliningrad) i dwóch polskich "dwójek" w relacji Gdynia - Braniewo. Powstaje pytanie o zasadność puszczania wagonu sypialnego z Gdyni do Kaliningradu, gdzie podróż trwa kilka godzin i do tego odbywa się w dzień. No, ale niezbadane są wyroki RZD, bo to one obsługują "międzynarodową" część tego składu.
Żeby nie drażnić na razie "prowadnika" wsiadłem do polskiej "dwójki", od Elbląga prawie pustej. Jest to jedyny pociąg osobowy, którym można dojechać z Elbląga do Braniewa nie dziwne więc, że potencjalni pasażerowie dawno przesiedli się do PKSu. Podczas kontroli konduktor uprzejmie pyta się czy jadę do Braniewa "czy dalej" i niezmiernie go dziwi moja odpowiedź. "To do Ruskich pan jedziesz??" - dziwi się. Ale zaraz się okazuje, że on też, tyle że służbowo. Pytam, czy nie będzie problemu z przewozem roweru ale twierdzi, że nie. Co ciekawe, żedne przepisy nie regulują przewozu przez granicę bicykla, w związku z tym w kwestii tej panuje zupełna dowolność. W 2005 roku pani prowadnica roztrzygnęła dylemat w ten sposób, że kazała mnie i koledze dokupić jeszcze jeden bilet "osobowy".


   Pociąg "Kalinka" na stacji w Braniewie - z przodu wagony międzynarodowe
Tym razem obyło się bez dopłat, pan prowadnik łaskawie kazał postawić rower na tylnym pomoście i zająć miejsce w przedziale. Był to chyba wagon tzw kupiejny bo w przedziale były tylko dwa łóżka. Frekwencję szacuję na jakieś 50%. Polska kontrola paszportowa i celna odbyła się na stacji w Braniewie jeszcze przed odjazdem pociągu. W międzyczasie prowadnik rozdał do wypełnienia słynne "karteczki imigracyjne". Odnotowałem postęp - jest wersja angielska.
Punktualnie o godzinie 11.18 wytoczyliśmy się w kierunku granicy północnej. Poczułem się, jakbym wjeżdżał do innego świata. Zanikła nagle polska sieć Orange, pojawiły się zasieki a następnie pociąg stanął, po czym drgnął i majestatycznie przejechał przez coś w rodzaju bramy też z drutu kolczastego.
Po przekroczeniu "zony" granicznej dojeżdża się do stacji Mamonowo, gdzie przez godzinę trwa rosyjska kontrola celna i graniczna. Polega to na tym, że pani pograniczniczka (?) zabiera paszporty i "karteczki imigracyjne" a następnie znika z nimi w budynku dworcowym. Po jakichś 40 minutach każdy otrzymuje paszport i pół karteczki, której pod żadnym pozorem nie wolno zgubić.
Z Mamonowa odjeżdżamy według czasu moskiewskiego. Jest to tylko tzw postój techniczny, nie ujęty w rozkładzie jazdy. Z oznaczaniem czasu w Obwodzie jest pewien kłopot. Kolej mianowicie funkcjonuje wg czasu moskiewskiego (czas polski + 2 godziny) natomiast wszystko inne działa wg (chyba nieoficjalnego?) czasu kaliningradzkiego (czas polski + 1 godzina). Stale więc trzeba się pilnować, żeby czegoś nie pomylić.
Krajobrazy na trasie Mamonowo - Kaliningrad (dawny Ostbahn) są dość monotonne. Widać charakterystyczne dla Obwodu połacie nieużytków porośniętych chaszczami i kwitnącym łubinem, gdzieniegdzie przebłyskuje eternit jakichś pokołchozowych ruder, miejscami widać sine wody Zalewu Wiślanego. Linia posiada 2 tory: normalny dla komunikacji międzynarodowej (nie ma zmiany wózków) i szeroki dla "diselpojezdow" czyli pociągów podmiejskich z Kaliningradu do Mamonowa.
Bez opóźnienia, czyli o 15.28 dotarliśmy do celu czyli na dworzec "Kaliningrad Jużnyj" będący zresztą głównym dworcem w tym mieście. Bez problemu wysiadam i udaję się do hallu głównego. Chcę sprawdzić połączenia "prigorodne" na kolejne dni a właściwie skonfrontować rzeczywistość z posiadanymi wydrukami z internetu. Okazuje się jednak, że kasy i rozkłady podmiejskie mieszczą się w innej części dworca, więc ich eksplorację odkładam na popołudnie (wszak dopiero dochodzi 14 czasu polskiego).
Kaliningradzki dworzec jest bardzo przyzwoity, wyłożony marmurami, nie ma żadnego żulstwa. Korzystam z bankomatu, sprawdzam na planie lokalizację hotelu "Dejma", w którym mam zarezerwowane przez Inturist dwa pierwsze noclegi, wsiadam na rower i udaję się "w kierunku". Niestety właśnie zaczyna padać a już wkrótce jest to porządna burzą z ulewą. Muszę się zatrzymać na kilkanaście minut pod wiaduktem w celu przeczekania nawałnicy.


Dworzec w Kaliningradzie (2005)

Kiedy opady nieco osłabły wyruszam rowerem dalej. Od razu jest mi dane zaznać wszystkich uroków jazdy po Kaliningradzie: bruku, super wysokich krawężników, ogromnego ruchu i wolnej amerykanki na jezdni. Hotel mieści się na peryferiach, na bunkrowatym blokowisku - jest to po prostu jeden z bloków. Z szyldów jednak wynikało, że mieści się tam drink - bar, restauracja i inne dobrodziejstwa cywilizacji.

Hotel "Dejma"

W recepcji bez problemu się zameldowałem. Od razu nadmieniłem, że będę potrzebował registrację, na co pani przytomnie zauważyła, że registracja jest wymagana dopiero od trzech noclegów. Zapytałem zatem o najtańsze pokoje i zadeklarowałem przedłużenie pobytu o kilka dób. Okazało się, że najtańszy nocleg dla 1 osoby kosztuje 800 rb - trochę drogo, ale nie grymasiłem.
Pewną konfuzję wywołało pytanie, gdzie mogę zostawić rower. Pani chwilę podumała, po czym zadzwoniła na przyhotelowy parking, wyłuszczając, że "gaspadin iz Polszy na wielosepiedie prijechał". Panowie bez zbędnych ceregieli nakazali postawić rower pod wiatą obok swoich samochodów.
Szybko rozkwaterowałem się w pokoju. Nie rzucał na kolana jak na cenę 55 euro. Podobny można dostać u nas za 55 PLN.
Następnie mimo siąpiącego deszczu udałem się na miasto. Pieszo - żeby ogólnie lepiej zorientować się w topografii. Kaliningrad zwiedzałem wcześniej dwukrotnie - teraz zamierzałem raczej tylko pójść na dworzec, do jakiejś księgarni po mapy i zlokalizować hipermarket na zakupy.
Stwierdziłem przede wszystkim, że jest remont torów i większość pociągów w kierunku Zielonogradska i Swietłogorska odjeżdża z dworca północnego. Oznaczało to znacznie dłuższą jazdę z hotelu na dworzec.
Zajrzałem do księgarni i stwierdziłem, że epoka tanich map "minęła bezpowrotnie w przeszłość" (jak mawiał tow. Wiesław). Są nowe wydania, jakości zachodniej i w takiż cenach. Za mapę samochodową ale z niemieckimi nazwami i zaznaczonymi także miejscowościami nieistniejącymi zapłaciłem 280 rb a za mały przewodnik "Obwód kaliningradzki" (oczywiście po rosyjsku) - 300 rb. Trzeba przyznać że był elegancko wydany i zawierał ciekawe, kolorowe zdjęcia. Przy zakupie okazało się, że wyrobiona przed wyjazdem w Alior Banku karta płatnicza działa bez zarzutu.
Hipermarket znalazłem w centrum handlowym tuż przy dworcu - ceny żywności też nieco wyższe niż w Polsce. Do hotelu wróciłem autobusem. Bilety babuszka rozwija z rulonu, a koszt przejazdu niewygórowany - 10 rb. No i potem to już tylko lulu.



                            Tramwaj w Kaliningradzie (2005)